Projekt zakazu hodowli zwierząt na futra w Estonii, o który walczyła organizacja Loomus, został kilka dni temu po raz drugi odrzucony przez Parlament. Większość polityków opowiedziała się przeciwko zakazowi, podobnie jak w 2017 roku.
Bez wątpienia miała na to wpływ również opinia powołanej dwa lata temu komisji, która miała rozważyć wszystkie aspekty hodowli, włączając w to ekonomię, etykę, produkcję. Według niej warunki hodowli zwierząt na futra nie są wcale takie złe, kiedy porówna je się do innych systemów hodowli przemysłowej.
Przemysł futrzarski w Estonii
W Estonii znajduje się 50 ferm, na których zabija się co roku ok. 200 tysięcy zwierząt. Są to lisy, norki, szynszyle, króliki. Zatrudnionych na fermach jest ledwie 90 osób w całym kraju.
W ustawie proponowany był 10- letni okres przejściowy, który umożliwiłby właścicielom i pracownikom przebranżowić się i znaleźć nową pracę.
Społeczeństwo jest za zakazem
Tymczasem 69% mieszkańców Estonii popiera całkowity zakaz hodowli na futra. W grupie kobiet jest to aż 81%. Petycję w tej sprawie podpisało już 50 tysięcy osób.
Ten fakt nie dziwi, gdy spojrzy się na materiały lokalnych aktywistów pokazujące, w jakich warunkach żyją zwierzęta. Małe, ciasne klatki, ranne zwierzęta, cierpiące na stereotypię. Do tego odór i plagi owadów w pobliżu ferm.
Takie warunki na fermach spotkać można w każdym kraju, również w Polsce. Dlatego o wprowadzenie zakazu walczą nie tylko Estończycy, ale również my w naszym kraju.
Tekst: Malwina Malinowska
Najnowsze komentarze